Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/288

Ta strona została przepisana.

Stiepanowem i Sybajewem na czele. W tym szyku podstąpili pod obóz nieprzyjaciela, lecz atak wstrzymali do świtu.
Ledwie rozpaliła się zorza za dalekiemi górami, jak zagrzmiały salwy muszkietowe, niecąc szalony popłoch w zaskoczonym w półśnie obozie Hapuasingi.
Widziano, jak część jego wojska próbowała nadaremnie sformować szyki, rozbijana przez uciekające w strachu panicznym niesforne hordy. Małe ledwie oddziałki, ukrywszy się za drzewami i budowlami, starały się ostrzeliwać z łuków, lecz i te nie dotrzymały placu, skoro ruszyło naprzód wojsko Huapy, mające na czele nieustannie strzelających muszkietników.
Wszystko uciekło przed siebie w popłochu, co widząc, wojownicy Huapy, o wiele rączejsi od ludzi Beniowskiego, wysforowali się daleko naprzód, szerząc nielitościwą rzeź wśród uchodzących.
Wszelako wyskok ten o mało źle się nie skonczył, gdyż plemiona Hapuasingi, widząc z kim mają do czynienia, zwróciły się nagle ku nim twarzą i uderzyły z takim impetem, że porażka Huapy stawała się prawdopodobną, tem bardziej, iż strzelcy Beniowkiego musieli zaprzestać ognia, by nie razić swych sprzymierzeńców. Groziło im nawet niebezpieczeństwo, że cofające się w przerażeniu szeregi Huapy zdepczą ich, porwą i wniwecz obrócą całe zwycięstwo.
Wtem Beniowski dał znak swym ludziom