Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/289

Ta strona została przepisana.

i, przeprowadziwszy ich pośpiesznie na tyłach wojska wzdłuż linji walczących, zaszedł nieprzyjaciela zboku i jął razić ogniem skrzydłowym.
Po paru salwach nieprzyjaciel podał tył i zniknął w zaroślach. Szli za nim też w tropy, nie dając spoczynku, strzelcy Beniowskiego, miejscami pieszo, miejscami dosiadając koni, prowadzonych za nimi luzem przez krajowców, aż w ten sposób dotarli do stolicy Hapuasingi. Tu don Hieronimo nie radził zapuszczać się w sieć niewiadomych ulic, lecz wysłać raczej drogą okólną silny oddział ku przeprawie na rzece, aby odciąć odwrót nieprzyjacielowi i wziąć do niewoli samego króla, co zwykle kładzie tu kres wojnie.
Beniowski posłuchał rady i znaczną część swych ludzi wysłał we wskazanym kierunku, a z resztą czekał u bram miasta na nadciągającego Huapę. Wojsko jednak krajowe, nie słuchając rozkazów Beniowskiego, wtargnęło do stolicy, napełniając ją jękami mordowanych, wrzaskami rabowanych i dymem pożarów.
Rychło na tyły wysłany oddział dał znać, że przeprawą owładnął, a niedługo potem silny konwój przyprowadził pojmanego króla Hapua-singę wraz z czterema żonami i całą familją.
Gdy nieszczęsny padł pokornie na twarz przed Beniowskim, ten go podniósł i uspokoił, oświadczywszy, że uszanuje go w niedoli i nietylko nie pozwoli nikomu mścić się na nim poniżeniem i śmiercią, lecz owszem przywróci mu