świadczenia mi swych uczuć w pustych wyrazach, pomoglibyście mi raczej do osiągnięcia upragnionego celu, co i wam na korzyść wyjdzie, jak to już wam wykazałem. Pomyślcie więc i dziś jeszcze wieczorem dajcie mi odpowiedź!
Skończył i, kiwnąwszy głową zebranym z pewną oschłością, odszedł w stronę szałasu Nastazji.
Dziewczyna wpółleżała na wygodnem krześle, mając na kolanach księgę „Żywotów Świętych“, darowaną jej niegdyś przez Chruszczowa, pięknie iluminowaną, a dobrze znaną Beniowskiemu jeszcze z Bolszej. Na szelest kroków podniosła opuszczone powieki i spojrzała zmęczonym wzrokiem na stojącego u progu.
— Jak się masz, Maurycy!... Wróciłeś nareszcie!...
— Wróciłem. Czyż nie wiedziałaś?... — Owszem, domyślałam się z okrzyków, a potem powiedziano mi...
— Jednakże... nie wyszłaś!... Czyż jesteś tak chora?...
— Nie, nie jestem... owszem...
Milczeli przez długą chwilę.
— Więc co?... Więc o co ci chodzi?...
— Bijesz murzynów!... — odrzekła z pewną cierpkością. — Pomagasz temu niecnocie Huapie, ciemięzcy i łupieżcy, o którym mi tu najgorsze opowiadają rzeczy...
— Któż to ci opowiada? Bo jeden Hiszpan, o ile wiem, włada tutejszym językiem...
Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/298
Ta strona została przepisana.