Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/299

Ta strona została przepisana.

— Znaleźli się tacy... Nie o to zresztą chodzi!... Słyszałam, że chcą cię zrobić wice-rojem tutejszym, że całą załogę mają obdarzyć włościami. Będziecie mieli poddanych i niewolników.
— Ależ doprawdy, któż ci to mówił?...
— Sami mi mówili marynarze. Nawet Chruszczow potwierdził!...
— Szkoda, że ci nie dodał, iż najdalej jutro wieczorem w dalszą ruszamy drogę...
— Doprawdy!... — zawołała radośnie, podnosząc się i przysiadając.
— Że jeżeli nie wszyscy, to przynajmniej ja z kilkunastu stronnikami oraz... łudzę się nadzieją, że... z tobą... w dalszą puścimy się podróż... Mam wszakże niepłonną pewność, że wszyscy ustąpią. Znam ich przecie!
— Więc znowu bunt! — spytała cicho.
Przysiadł obok niej na małym z korzenia wyrobionym stołeczku i opowiadał szczegółowo ostatnie zajścia, żądanie załogi, wyprawę swą z Huapą, spory i pertraktacje z królem i z Hapuasingą, któremu uratował życie oraz tron, wreszcie ponowne prośby załogi, iżby tu pozostał dla założenia kolonji, i swoją im na to odpowiedź.
Skończył i, nie puszczając jej drżącej ręki ze swej dłoni, patrzał na nią tkliwie i szczerze, jak dawniej.
— Jak to dobrze, Maurycy, jak to dobrze!... A ja myślałam... mówiono mi... — szeptała cicho i gorączkowo.