Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/311

Ta strona została przepisana.

sta sobolich za trzy baryły piastrów. Ekwipaż takoż otworzył z mieszkańcami zyskowny handel resztkami futer, jakie jeszcze ten i ów posiadał.
Płacono za nie bardzo dobrze i wszyscy żałowali, iż wyzbyli się swych zapasów, a jeszcze bardziej tych skór, które spleśniały i zgniły.
Od rana do nocy statek otoczony był krajowemi sampamami, z których bił przykry odór i leciał nieustanny wrzask chińskich rozmów oraz kłótni. W nocy zaś podpływały oświetlone kolorowemi lampionami statki z nierządnicami.
Od tego zaduchu, nadużycia mocnych napojów i rozpusty wielu z załogi pochorowało się, a od złej wody i owoców wszyscy prawie dostali biegunki.
Meder nastawał na Beniowskiego, aby co rychlej odbijał od tego zdradliwego brzegu.
— I ze względu na Nastazję też trzeba się śpieszyć! — dodał Bielski. — Znowu leży, gorączkuje, a już miała się lepiej!
Kazał Beniowski gotować się do podjęcia kotwicy, a sam poszedł do Nastazji. W półmroku kajuty wychudła twarz chorej bielała, jak lampa alabastrowa, oświetlona słabem światłem; szeroko otwarte, czarne od ognia wewnętrznego oczy zdawały się nie poznawać Beniowskiego, a płonące jak krwawe tulipany usta szeptały:
— Na Boga... na Boga!... Pogódźcie się, pogódźcie... Już blisko... Zniknę... zniknę... Zgo-