rzeję!... Och, duszno... duszno... Maurycy... gdzie jesteś?...
Usiadła, poznała go i wyciągnęła ręce z przejmującym krzykiem:
— Aha, przyszedłeś!... Chcę, żebyście się pogodzili... uściskali w moich oczach... które niedługo zamknę...
— Co znowu?... Będziesz żyła! Makao już blisko! Tam lekarze znakomici wezmą cię pod swoją opiekę. Wygody i lekarstwa wrócą ci siły...
— Nie, nie... nie łudź mnie i siebie!... Czuję koniec! Chcę, żebyście się uściskali zaraz...
— Uściskali? Ale z kim?...
— Ze Stiepanowem...
— Bardzo chętnie, ale widzi mi się, że on znowu się zmienił... Nigdy niema z nim żadnej pewności i to najgorsze!
— Chcę, chcę... Kochany, nie odmów mi! Tyle mam na sumieniu!
— Dobrze, ale nie dziś! Zaraz podnosimy kotwicę, moc zajęcia!... Muszę pilnować tych Chińczyków, są między nimi często piraci... Jutro więc...
— Jutro... tak, tak... jutro... Aha, aha... Książę pan... złote włosy... „To nie... śniegi w... polu... bieleją...“ — zanuciła nagle cichutko, padając znowu na poduszki. — Powietrza, powietrza!... duszę się... Maurycy... Maurycy... otwórz okno!... To ty... ach nie!... Ojcze, ojcze... znowu
Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/312
Ta strona została przepisana.