Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/313

Ta strona została przepisana.

przychodzisz mię dręczyć... — majaczyła żałośnie.
— Wystawićby ją z łożem na pokład. Istotnie tutaj gorąco i duszno!... — radził Beniowski Bielskiemu.
Podczas gdy wezwane niewiasty szykowały posłanie na pokładzie i rozciągały nad niem osłonę przed słońcem, załoga gotowała się do rozpięcia żagli; czekano wszakże na gromadkę maruderów, którzy pili w szynkach na brzegu pod wodzą Stiepanowa.
Daremnie wzywano ich sygnałami na statek; wreszcie Beniowski wysłał po nich Chruszczowa z kilkoma chińskimi policjantami, których udzielił mu mandaryn za sowitą zapłatę.
Z trudem zapędzono do łodzi i wciągnięto następnie na pokład podpiłych i rozwydrzonych mocno żeglarzy.
— Psia jego mać!... nie poddani my jego... psia jego mać... Nie chcemy i basta!... I co nam tu zrobi!... Nikt nam nic zrobić nie może!... Sami sobie my teraz panowie!... Raz zrzuciliśmy jarzmo... plunęli na wierną... przysięgę! — wołali jeden przez drugiego.
Chmurny Stiepanow patrzał zpodełba na to, co się wokoło działo, i milczał, aż wzrok jego padł na szykowany dla Nastazji namiot. Wtedy nagle twarz zakrył i zalał się łzami.
— Zgubił ją, zabił ją!... Ach, zbrodniarz niegodziwy!... — szeptał wśród nieprzytomnych łkań.