Obudził Beniowskiego z długiego i głębokiego snu jakby zew nagły, jakby ciche, żałosne wymówienie jego imienia.
Otworzył oczy i, nie ruszając się, nasłuchiwał. Ale nic — był to widocznie sen. Statek po dawnemu tkwił bezwładny wśród morskiej ciszy; słońce po dawnemu zalewało pokład potokami nieznośnego światła i gorąca, które dostawały się aż tutaj przez mikę przywartych luminatorów...
Ktoś zbyt troskliwy zamknął drzwi i przykry zaduch gniótł zmęczone piersi Beniowskiego. Czułby się jednak pokrzepionym, wypoczętym, prawie zdrowym, gdyby nie straszna suchość w gardle i niemiłosierne pragnienie. Odszukał więc przedewszystkiem butlę na stole i wypił resztę jej zawartości, poczem wstał, zarzucił opończę i poszedł drzwi otworzyć. Chciał również zawołać Medera albo Bielskiego, by mu zmienili przyschłe już i dokuczające bandaże oraz opowiedzieli nowiny o stanie okrętu. Sta-