Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/54

Ta strona została przepisana.

no korzystać z pełni wiatru, choć ten dął nie na zachód, lecz na południe.
— Byle oddalić się od tej piekielnej strefy, która równa się dla nas śmierci!... — dowodził Baturin.
I na to wszyscy się zgodzili, tem bardziej, że osłabionej załodze trudno było manewrować. Beniowski kazał jednak na wszelki wypadek, by zbytnio od kursu się nie oddalać, wziąć sternikowi rumb południowo-zachodni.
Dzień cały chmurzyło się, grzmiało i padał kilkakroć deszczyk. Wiatr przeszedł powoli w sztorm. Źle naciągnięte i niedbale powiązane liny ledwie przytrzymywały żagle i maszty. W nocy przy nieustannych grzmotach rozigrała się tak wielka nawałność, że pęd wiatru urwał dwa żagle. Jeszcze ich nie zdążono nawiązać, jak piorun uderzył w maszt środkowy i strzaskał go, szczęściem, że nie zapalił, gdyż wówczas zguba załogi byłaby nieuniknioną.
Osłabiona głodem, znękana ostatniemi wypadkami, załoga z trudem spełniała niezbędną pracę i nie uratowałaby się na pewno. Kołysanie statku, huk fal, szum wichury, bicie piorunów i przeraźliwy ich blask, przeszywający zielonawem światłem mokry mrok burzliwej nocy, przeraził i przygnębił wszystkich; wielu ukryło się w kajutach i kątach, nakrywszy głowy szmatami, nie odpowiadali na wołania oficerów. Najlepsi, najkarniejsi dotychczas majtkowie Cho-