Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/62

Ta strona została przepisana.

kiego wbród, jedzą, piją!... Chodzą nareszcie, jak ludzie, po twardym gruncie!...
— A jednak płyną!... — rzekł Stiepanow. — Słyszycie!?...
W ciemnościach, poprzez łagodny plusk fal, dochodził powoli miarowy głos bijących w wodę wioseł.
— Płyną, płyną!...
Wkrótce szalupa była już obok statku; wróciło tylko czterech ludzi; przywieźli baryłkę słodkiej wody, trochę owoców i wieści, że wyspa jest niezamieszkana, że Kuźniecow upatrzył na brzegu północnym port bezpieczny w zatoce, do której wpada duży strumień słodkiej wody, że w lasach jest mnóstwo kóz i dzikich świń.
Podniecenie załogi dosięgło szczytu. Rozchwytano owoce, wypito wodę, poczem tłumnie rzucono się do łodzi. Każdy chciał płynąć do owej ziemi obiecanej, doszło do kłótni i bójek o miejsca. Z trudem udało się Beniowskiemu i oficerom namówić czternastu ludzi, aby pozostali dla pilnowania statku i dostawienia go nazajutrz na wskazane miejsce. Reszta słuchać nie chciała, owładnęła łodzią i w ciemnościach ruszyła ku lądowi, zabrawszy nawet bat, choć Beniowski prosił, aby na okręcie go zostawiono na wszelki wypadek.
Wymógł tylko na odjeżdżających, że wyślą zaraz sukurs Kuźniecowowi, który z małą liczbą towarzyszy udał się w głąb wyspy, a takoż, żeby