nieśli zwierzynę i świń kilka, drudzy rozmaite owoce i przewyborne rośliny jadalne. Beniowski te ostatnie polecił Mederowi zbadać i zakazał zupełnie spożywania ich na surowo. Okazały się wyśmienitego smaku pieczone i gotowane, a zdrowiu chorych znacznie pomogły.
Ludzie, podnieceni obfitym pokarmem, pewni życia, wesoło rozmawiali u ognisk, wybuchając co chwila okrzykami uwielbienia i podzięki dla Beniowskiego, kiedy ten obchodził obozowisko wraz z Chruszczowem, lustrując wykonanie rozkazów.
Wreszcie zbliżył się naczelnik do namiotów, gdzie umieszczeni byli chorzy w liczbie osiemnastu. I tu radosne usposobienie ducha wraz z lepszym pokarmem dało odrazu znaczną poprawę. W najgorszym stanie okazała się Nastazja. Leżała wyciągnięta na łożu za małą zasłoną, zapomocą której Bielski oddzielił ją od innych chorych.
Uderzała przerażająca chudość i bladość jej oblicza oraz nieziemski wyraz ogromnych, szeroko otwartych, pociemniałych od gorączki oczu, które zdawały się już nic nie widzieć. Chora nie ruszyła się nawet wtedy, gdy Beniowski stanął koło jej łoża.
— Nastazjo!... — szepnął. — Nastazjo!...
— ...Polewajcie je... siarką zapalną,
...Smołą piekielną...
Ciała swoje na nich kładźcie,
Niechaj gorzeją!...
Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/64
Ta strona została przepisana.