Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/65

Ta strona została przepisana.

Odpowiedziała niespodzianie, nie zmieniając wyrazu słupem stojących oczu.
Beniowski, czując łzy w gardle, dał Chruszczowowi znak, aby zostawił ich samych. Gdy ten odszedł, uklęknął koło łoża kochanki i ujął w swe dłonie rękę przejrzystą.
— Słuchaj, Nastazjo, to ja jestem... twój Maurycy!... Spojrzyj na mnie!...
— Tak, tak... Abaddon... Ma pysk lwa a pazury rysia!... Ty grozisz mu, że go pożresz!... Idź precz!... Nie dam!... Nie dam!... Stokroć lepiej... sama... Ci są... którzy z niewiastami nie pokalali się... Ci kupieni są z ludzi pierwiastkami... Bogu i Barankowi... Ojcze, ojcze, Bóg widzi, nie zabiłam cię!... Nie ja...
Wyrwała rękę i siadła z nieoczekiwaną mocą; piękne włosy najeżyły się jej nad czołem i rozsypały po plecach, starała się wstać zupełnie, wykrzykując niezrozumiałe wyrazy:
— Appolinum!... Amir!... Astrefil!... Ratuj, ludu chrześcijański!...
Wpadł zaraz Bielski i jął ją uspokajać, przytrzymując za ramiona; padła mu na piersi, tuliła się, jak wystraszona gołębica.
— Ojcze, ojcze!... Tyś nie zbit, prawda!?... Ratuj mię!... Nie chcę, nie chcę umierać... Mają zęby, jako wilki, a pazury, jako rysie!... Nie chcę!... Ratuj!...
— Nikt cię nie ruszy!... Nikt cię tu nie śmie ruszyć!... — szeptał jej, a jednocześnie kiwał na Beniowskiego, aby sobie poszedł.