Las był rzeczywiście wspaniały; strzelał wysoko w błękity kolumnami palm, spowitych festonami bluszczów i lian. Był to niby zielony, potężny mur, broniący przystępu do wnętrza. Z wielkim zachodem, rąbiąc tasakami pnącze i kolące pędy rozmaitych nieznanych krzewów, przedostał się Beniowski z towarzyszem w mroczny głąb puszczy. Znalazł tam ciszę, mrok i zupełną martwotę; wgórze jeno niezmiernie wysoko w wachlarzach koron palmowych, krzyczały i trzepotały barwnemi skrzydłami jakoweś ptaki.
— Niewiele tu się pożywimy!... — zauważył ze smętnym uśmiechem Beniowski.
— To też oni chodzą gdzieś dalej, ale nie wiem gdzie!... — odrzekł Chruszczow. — W każdym razie i tutaj są ślady!...
Wskazał na odciski racic, widniejące w wielu miejscach na wilgotnej, błotnistej ziemi.
— Zapewne, ale na długo tego nie starczy, rychło wystraszą zwierzynę i odpędzą... Trzeba będzie raczej zrobić zagrodę obyczajem Amerykanów i zapędzić tam zwierza wcześniej obławą, zamknąć i wyszlachtować!... Inaczej nie zdobędziemy nawet zapasów na drogę... Korzonków jadalnych, owoców nie na długo nam starczy, zjemy, ani się spostrzeżemy... Orzechy kokosowe, których tu widzę sporo, zbierać dość trudno, a i ludzie niewzwyczajeni pochorują się od tej strawy łacno... Pozostaje więc polowanie, gdyż to da nam odrazu dużo żywności i mięsiwa zdatnego do solenia... Pomyślimy o tem, naradzimy
Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/72
Ta strona została przepisana.