Zebrali się starzy spiskowcy, obsiedli zydle i ławy, jak w Bolszej, mdły kaganek oświetlał ich twarze surowe, ogorzałe, poorane brózdami przeżytych wzruszeń.
Zabrał głos Beniowski i w krótkości opisał stan rzeczy:
— Jasno dla mnie, że u większości naszych ludzi rozproszyło się i znikło już dawno wszelkie dążenie do wolności, wszelkie szlachetne pragnienie podniesienia się z poniżającego niewolnictwa... Nasza wyprawa dąży naprzód jedynie dlatego, że wtył wrócić nie może; pozbawiona celu w sercach uczestników, płynie gnana wypadkami w kierunku najmniejszego narazie cierpienia i wysiłku... O ile to jest nierozsądnem, nie potrzebuję dowodzić wam, gdyż jest to podobne do położenia się do snu znużonego człowieka w czas szalejącej burzy... A przecież mały już potrzebny wysiłek i zbawienie byłoby bliskie... Już jesteśmy u kresu błąkań się po bezludnych morzach i wyspach... Przed nami Ja-