Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/82

Ta strona została przepisana.

— I byłoby niesprawiedliwością, gdyż oni nie uczynili jeszcze nic takiego, coby na to zasługiwało!... — wstawił Chruszczow.
— Nie słuchają!... Wygadują na Beniowskiego, na mnie, na wszystkich... Wciąż to robią!... — burzył się Kuzniecow.
— Wszystko dobrze, ale jakie proponujecie wyjście?... Bo to, o czem mówicie, to nie wyjście! — spytał znowu Beniowski.
Długo milczeli zamyśleni, wreszcie Baturin podniósł swą wielką, piękną, siwą głowę i zaczął:
— Ha, cóż robić!... Przyznać musimy, że utraciliśmy wpływ na ludzi... Jak to się stało i dlaczego się stało, długo o tem gadać i nadaremno... Popełniliśmy każdy zosobna i wszyscy razem szereg błędów, które zabiły w załodze zaufanie do nas... Szereg nieszczęść i nieprzewidzianych wypadków, ciemnota i wady naszych podwładnych przyczyniły się również do tego... Dość, że nawet starzy i najpewniejsi wśród żeglarzów stronnicy nasi zachwiali się w swej wierności. A od nieszczęsnego zdarzenia z Czułosznikowem nawet ludzie Chołodiłowa przestali tak ślepo słuchać Kuzniecowa, jak dawniej... Któż więc pozostaje?... Pozostała mała garść nas oficerów, naszych żon i tej niewielkiej części majtków, która czy przez wrodzoną lękliwość, czy przez roztropność nie śmie jeszcze wyłamać się ostatecznie z posłuchu i dyscypliny... Czy siła przedstawia taką większość i moc, aby narzucić swą wolę reszcie zbuntowanych?... to należy przede-