Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/9

Ta strona została przepisana.




XXVI.

Różowy świt, przechodząc w złoty dzień, malował swemi barwami gładę morza i tkwiący wśród niej okręt.
Beniowski czekał czas jakiś, czy poranne niewyraźne podmuchy nie zamienią się na mały choć wiaterek, który popchnie naprzód kołyszący się słabo i obracający na miejscu statek. Gdy jednak oczekiwania te go zawiodły, gdy szybko narastający upał i duchota ciszy przydusiły ostatecznie wszelkie ślady powiewów, rozporządził się, aby zwinięto żagle i spuszczono na wodę dużą szalupę. Jednocześnie wezwał do siebie Chruszczowa i, dowiedziawszy się, że w składzie istotnie zachowała się jeszcze beczułka tranu, kazał ją nawierzch wytoczyć, wybrać ze składu skór lepsze, świeższe i niewyprawne, polecił je z sierści oczyścić, drobno pokrajać i warzyć długo w wodzie słodkiej, zaprawiwszy dobrze tranem.
— W ten sposób otrzymamy strawę, choć mniej może pożywną i smaczną od ciasta z ryb