Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/92

Ta strona została przepisana.

jęta, Beniowski polecił Urbańskiemu wyznaczonych zawczasu ludzi poprowadzić na polowanie do lasu, gdzie niebawem sam z Panowem i Winblathem pośpieszył. Sybajewa zostawił dla dozoru nad cieślami.
Poszli wzdłuż potoku; las tu był jeszcze bujniejszy, jeszcze bogaciej podszyty paprociami, bambusem, rozmaitemi krzewami, spowitemi bluszczem oraz innemi pnączami, ale w łożysku, gdzie woda płynęła w czas posuchy wąskim strumieniem, dużo było mielizn, po których łatwo było zapuścić się w głąb wyspy, mijając splątane, nieprzebyte gęstwiny. Brnęli więc częścią w wodzie, częścią Osuchami ku widniejącym wdali wzniesieniom lądu, gdzie miały się znajdować owe złotonośne skały.
Po drodze Beniowski nieraz się zatrzymywał, badając bogatą roślinność, nawet wdrapywał się na urwisty brzeg, aby zbliska obejrzeć jaki owoc lub spróbować go. W pewnem miejscu spłoszyli znaczne stado dzików, które z głośnem chrząkaniem porwało się z bajoru, prawie z pod ich nóg i pomknęło w las. Już chcieli puścić się za niemi, gdy okrzyknął ich zdala głos i ujrzeli biegnącego ku nim Polisowa, jednego z wiernych jeszcze strzelców, wyznaczonych do polowania.
— Jakto?... Sam przybywasz?... Gdzie reszta?
— Kuźniecow mię posyła, a gdzie reszta, nie wiem. Nic nie mówił... Kazał jeno powiedzieć, że Stiepanow zaraz po opuszczeniu obozu przez