nie brakło też ani jednego z żonatych, na co zaraz z uśmiechem zwrócił uwagę Urbańskiego Sybajew. W krótkich, ostrych wyrazach powtórzył Beniowski zgromadzonym wczorajsze zarzuty przeciw planowi dłuższego na wyspie pobytu, napierając na niebezpieczeństwo, jakie grozi białogłowom ze strony bezczynnych zuchwalców. Wszyscy żonaci byli niezmiernie tem poruszeni, twierdzili jednak, że w cnotę swych żon wierzą niezłomnie i że nie o to im chodzi, lecz że lękają się głównie, aby rząd imperatorski swemi staraniami nie zaskoczył wyprawy w portach japońskich.
— Bądź co bądź nie możemy pozwolić tym szaleńcom gubić wszystkich!... Rozkazuj Beniowski, myśmy na wszystko gotowi!... — oświadczył blady, jak śmierć i pełen wściekłości Kuźniecow.
— Dobrze więc, ale musicie spełniać ślepo, co rozkażę, i zachować jak najgłębszą tajemnicę, gdyż wtedy tylko możemy być pewni powodzenia. Niech zaraz Czurin poprowadzi sześciu z was na okręt i zluzuje tamtejszą wartę; Winblath z dwunastoma niech zawładnie niepostrzeżenie armatami. Można to uczynić, zmieniając straże otwarcie w należnym czasie, i niech zdwoi je niepostrzeżenie, korzystając z ciemności. Wszystkie inne posterunki również obsadzić w nadchodzącą zmianę naszymi ludźmi, czego dokona Sybajew. Reszta zostanie pod bronią w ukryciu... tu w moim namiocie!... Idźcie
Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/96
Ta strona została przepisana.