Tysiące pokus!... W ostateczności Sim-czen będzie mogła zamieszkać u mnie, dopóki nie pozyskasz odpowiedniego twemu urodzeniu urzędu...
Twarz starego dziada zwolna czerwieniała, gdy mówił o młodej kobiecie, w oczach latały mu niespokojne ogniki, ale Kim-ki nie zauważył tego; myślą już błądził gdzieindziej, był w Seulu, zdawał egzamin, zdobywał urząd i wprowadzał wesołą, różową Sim-czen do własnego gniazda, do małych, ciepłych pokoików, wyklejonych jasnem obiciem...
— Dodam ci jeszcze 500 jenów! — bąknął wspaniałomyślnie stryj, zupełnie opacznie tłómacząc sobie zamyślenie synowca. — Razem pięć tysięcy pięćset jen... Przecież nie powiesz, że to mało!
— Nie, stryju, zapewne, że wystarczy! — odrzekł zupełnie szczerze.
Kim-juń-sik wytrząsnął starannie popiół z fajeczki i ściągnął sznureczki kapciucha, co znaczyło, że posiedzenie na teraz skończone.
Kim-ki z uczuciem ulgi wymknął się z dusznej komnaty, poczem w ustronnym kąciku podwórza, za pomocą deski rachunkowej zamienił jeny japońskie na jany i phuny korejskie.
— Dwadzieścia pięć tysięcy janów, całe dwa many (miliony) pięćset tysięcy phunów. Jeżeli codzień wydam nawet 350 phunów, to mi starczy na dwadzieścia lat! Ale na co mogę wydać 350
Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/10
Ta strona została przepisana.