Gorzka jest rozłąka bez końca i kresu!
Jakże pragnąłbym być światłem,
Oświecającem z za gór jej dworek,
Lub deskami strzegących ją okiennic!
Udręczenia życia mego
Są jako morze schnące,
Jak serce więdnące
Bez łez.
Lecz zwyciężę wszystko i wiernym zostanę
Męstwu i obowiązkowi!
Skończyła i gitarę schowała za siebie.
Goście zaczęli żegnać się i wychodzić.
— Na-kao! (odchodzę).
Najdłużej pozostał rozmarzony i nieświadomy światowych obyczajów, Kim-ki. Kim-non-czi patrzał nań wyczekująco: chłopaka ogarnęła nagle ochota poradzić się go, opowiedzieć mu o swych sprawach, lecz obecność Kim-ho-du-ri zamykała mu usta. Ol-soni odgadła widocznie, że w chłopcu coś się niezwykłego dzieje, gdyż z łagodnym uśmiechem zaprosiła go, aby znów przyszedł... niedługo.
— Nie trzeba tylko... kupować tyle smakołyków — dodała cicho i ostrożnie. — Pan dziś dużo zapłaci!...
Kim-ho-du-ri, który wrócił z sieni z obrachunku z gospodarzem, istotnie wymienił jakąś bajeczną sumę, która odrazu zniweczyła poetyczny nastrój Kim-ki’ego.