Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/121

Ta strona została przepisana.

nocą, w buddyjskim klasztorze. Zapewne, że to był jakiś, ukrywający się, znakomity wódz powstańców, lub wyznawca tajemnej religii, który zebrał wiernych, aby odprawiać modły i składać ofiary. Niekiedy wydaje mi się, że nie było tam ani klasztoru, ani ludzi, że wszystko nam się przywidziało. Nie wiem! Uciekliśmy przerażeni niezwykłością wypadku!... Ale serce moje urzekła piękność i szlachetność tego młodzieńca i dlatego uczułem wzruszenie, spostrzegłszy, że Kim-non-czi tak podobny do...
Wszedł pierwszy gość, za nim drugi i trzeci; przyszedł miłośnik wierszy w jedwabiach, przyszedł gruby kupiec, śmiejący się hucznie z lada powodu, przyszedł urzędnik pałacowy, milczący, chudy jegomość z świdrującemi oczkami. Wszystkich uprzejmie witała tancerka... Powstała zwykła ogólna rozmowa, wrzawa i pieśni... Pojawiły się stoliki z jadłem i miedziane dzbanuszki z grzaną »suli«. Kilku znajomych z poprzedniej wizyty przysiadło się do Kim-ki i ten wbrew żartobliwym radom Ol-soni, znowu pozwolił służącym przynieść sobie obfitą i drogo kosztującą wieczerzę.
— »Pociemniały Niebiosa nad wody równiną przychodzę na most wiklinowy, aby ryby, uniżane na sznurek, wymienić na wino. Nieznajomy mówi mi o losach ludzkości, lecz ze śmiechem wskazuję mu na księżyc, płynący nad wspaniałemi trzcinami. Upiję się na ziemi i nie będę myślał o prze-