Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/122

Ta strona została przepisana.

mijającym czasie!...« — zadeklamował gość w jedwabiach.
Proszono Ol-soni, aby śpiewała, ale nim zdołała nastroić gitarę, wszedł niespodzianie Cu-iremi i, nachyliwszy się, szepnął jej do ucha słów kilka. Podniosła twarz wylękłą i zdziwioną i, przeprosiwszy gości, odeszła w głąb domu. Gdy wróciła po chwili, wydała się wzburzoną, na twarz jej wybiły kolory.
— Wezwana jestem dziś do Pałacu, by tańczyć... — rzekła z lekka drgającym głosem. — Muszę więc przeprosić was, przyjaciele!... Bawcie się dalej, lecz ja muszę odejść!...
Poczęli życzyć jej powodzenia, dziękowała krótko z roztargnieniem, lecz Kim-ki’emu zdołała szepnąć niepostrzeżenie:
— Przychodź, ale... wcześniej!...