Kim-ki stał się odtąd codziennym gościem tancerki. Ol-soni wyróżniała go i to odrazu wpłynęło na stosunek pozostałych gości do młodzieńca. Przedewszystkiem »wrczorajsi« przyjaciele przestali go bezwstydnie naciągać na kolacyę, Cu-iremi zniżył mu opłatę za wejście o połowę a Kim-hodu-ri udawał ogromną przyjaźń i opowiadał na wszystkie strony o spodziewanych od »stryjaszka« milionach.
— Co on gada o twoim stryjaszku? — spytała pewnego dnia Ol-soni, gdy byli sami.
— Wcale tak nie jest!... Stryj mój jest istotnie zamożnym człowiekiem, ale... ja nigdy bogatym nie będę... — dodał, z lekka blednąc.
Twarz Ol-soni powlokła się szkarłatem.
— Nie o to chodzi!... — rzekła zmieszana. — Nie rozumiesz mię... Chodzi mi o to, chodzi mi o to... Chodzi mi o twego... stryja!... — dodała,