raj się o nabycie tych nauk... I w tem ja ci mogę dopomódz!... Czy życzysz sobie?!
— Życzę! — szepnął Kim-ki.
Kim-non-czi kiwnął na Ol-soni, aby podała mu z biurka małą teczkę. Wyjął stamtąd drewienko z stalowem ostrzem, buteleczkę z czarnym płynem i kawałek białego, błyszczącego papieru. Umoczył stal w farbie i zaczął nią cieniutko rysować znaki wręcz przeciwnie, niż czynią to wszyscy. Kim-ki z zapartym oddechem śledził za tym procesem, o którym słyszał, ale który widział po raz pierwszy.
Kim-non-czi list skończył, złożył, zakleił w kopertę, na której skreślił adres po korejsku i po angielsku.
— Z tym listem udasz się do Pai-czai i odszukasz tam mistera Hulbeck’a. Zrobisz, co on ci każe. A teraz chcę cię spytać o co innego... Powiedz mi, jak to było z tym Miniem, którego uwięziliście w domu mego ojca?...
Kim-ki opisał całe zdarzenie. Ol-soni przysiadła się obok nich i słuchała z widocznym niepokojem.
— Więc nieprawdą jest, jakoby Miń nazwał Kimów wściekłymi psami?
— Tego nie słyszałem; młodzieniec był bardzo wstrzemięźliwy w wyrazach... A co mówili ci chłopi, tego nikt nie wie, gdyż nie znaleźliśmy ich...
Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/128
Ta strona została przepisana.