— Czy pokrzywdzony sługa mego ojca grywa w kości? Nie wiesz, Kim-ki?
— Nie wiem. Nie znam go... Jestem niedawno na dworze ojca twego, panie... Mało znam jego ludzi, ale mogę się dowiedzieć przez Chakki...
— Kto to jest Chakki? Nie słyszałem tego nazwiska!..
— Stary mój... piastun!... — odrzekł, rumieniąc się.
Kim-non-czi spojrzał nań bystro i uśmiechnął się.
— Dobrze, uczyń, co ci radzę, a może znajdziesz szczęście bez ziemi i bez... niewolników!... Spiesz się z listem, bo mister’a Hulbeck’a zastaniesz tylko z rana... Jeszcze go złapiesz!... — dodał, spoglądając na zatknięty za pas złoty, zamorski zegarek.
Kim-ki wyszedł zmieszany i strwożony.
— Ma iść do zamorskich dyabłów po zamorską naukę, o której nie myślał? Z drugiej strony... nie będzie starożytnym mędrcem!... Eee, nie zda nawet egzaminu państwowego, gdyż trzeba na to pieniędzy!... A gdyby nawet zdał, to może jeszcze długie lata nie dostać posady, gdyż kosztuje to jeszcze drożej, niż egzamin... — powtórzył sobie raz jeszcze. — Zostanie więc na całe życie pogardzanym muń-gukiem... Ci zaś, którzy kończą szkoły cudzoziemskie, zaraz dostają miejsca i urzędy, są bardzo poszukiwani, chodzą
Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/129
Ta strona została przepisana.