Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/130

Ta strona została przepisana.

w jedwabiach i byle naczelnik nie śmie natrząsać się z nich, gdyż są znani wśród cudzoziemców i umieją upominać się o swe krzywdy... I on z czasem, gdy się nauczy i zajmie wysoką posadę, wezwie do odpowiedzialności stryja... Coś uczynił z siostrzeńcem twym, młodym, niedoświadczonym, Kim-ki?!...
Rolne reformy Kim-non-czi’ego nie trafiły mu do przekonania, ale myślał o nich i szedł przez ulicę, potrącając przechodniów i wpadając na rozstawione nieporządnie stragany... O mało nie nadepnął na całą kupę gorących, świeżo upieczonych kasztanów, rozłożonych ponętnie na kawałku maty.
— Niezdaro!.. — wrzasnął przekupień. — Za dużo od rana pijesz »suli«!...
Kim-ki cofnął się. Był niedaleko szkoły. Nad budynkiem powiewała gwiaździsta chorągiew i wielkie szklane okna tajemniczo spoglądały na przechodniów. Młodzieniec znowu uczuł w sercu niepokój. Obciągnął ubranie, poprawił pod brodą wstęgi kapelusza, otrząsnął błoto z obuwia i wtedy dopiero wszedł w otwarte drzwi budynku. Znalazł się w długim, wązkim korytarzu, po obu stronach którego bielały drzwi. Otworzył pierwsze i zajrzał. Czarne, dziwaczne sprzęty, stoły, stojące rzędami pośrodku; z boku krzesło na wzniesieniu i wielka, czarna tablica, pokryta białemi literami i zakrętasami. Uderzył go zapach kredy,