Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/136

Ta strona została przepisana.

— Swary te o wiele mniej są groźne dla całości państwa, niż pewne cudzoziemskie nowinki, głoszone przez rozmaitych zapaleńców w klubie »Kwiatu Narzeczonego«... Jego Mość, Miłościwy Pan nasz, mocno jest niezadowolony... z tych waszych... zbiegowisk...
— Wszystko, co czynimy, czynimy dla umocnienia Tronu i panowania Jego! — twardo odrzekł Kim-non-czi.
— Zamiast pilnie pracować w biurze, zajmujesz się sprawami, które do ciebie nie należą, przyjaźnisz się z motłochem...
— Niepodobna żyć z ptakami i zwierzętami, jak z równymi sobie. Z kim więc mam obcować, przecież nie z muń-gekami Pak’ów lub Cun’ów... — zacytował Kim-non-czi po chińsku zdanie Konfucyusza.
Ojciec spojrzał nań łagodniej.
— Nic nie wskórasz... Sam zginiesz... Zbyt wiele namnożyło się ludzi... Cisną się do urzędów, do dochodów jeden przez drugiego... Każdemu coś dać trzeba, gdyż ma na to prawo, jako szlachcic... Nazbyt namnożyło się szlachty, ludzi niezajętych... Pensye małe, muszą więc drzeć z chłopa, co się da... Rolnik biedniejszy z roku na rok, a gąb, które żywić musi, wciąż przybywa... Nie widzę wyjścia... Musimy żyć z zamkniętemi oczyma... Próbowałem zakładać fabryki europejskie, hodowle jedwabnicze, nauczyć ludność sadzenia