Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/143

Ta strona została przepisana.

tłumów, zagrały żywemi barwami na malowanych ścianach, na pozłacanych gzemsach i hieroglifach napisów. Rzędy glinianych figurek i zwierząt bajecznych na szczytach i rogach dachów rysowały się wyraźnie w błękitnym blasku, jak pułki czarodziejskie karzełków, zamarłych w pochodzie.
Zebrani poczynali się niecierpliwić.
— Zaczynać!...
— Eee!... Kiedyż wyjdą?!
— Kim-non-czi!...
Na wzniesieniu postawiono długi stół i przy nim szereg krzeseł; to uspokoiło cokolwiek tłum.
— Zupełnie, jak w sądzie!... — zrobił ktoś głośno uwagę.
— Pociesz się, że to jedyny raz, kiedy nie będziesz potrzebował za to płacić!... — odrzekł głos drugi.
Serdeczny śmiech przeleciał nad tłumem.
— Cicho... Otwierają środkowe drzwi!...
— Stary Miń-jok-ik wychodzi i siada pośrodku!...
— Ho, ho!... Wygląda jak sam Wielki kapłan...
— Obok So-goan-bom... Dzo-choe-ion...
— Patrzcie: Kim-non-czi siada gdzieś na końcu!...
— Kim-non-czi zawsze jest skromnym, jak przystało mędrcowi...
— Kim-non-czi jest młody...