strzegą wypoczywającego rolnika... Ci drapieżcy, to my jesteśmy, to są przedewszystkiem właściciele ziemscy (szlachta), jań-baniowie, urzędnicy!... Ich łapownictwo, wymagania, pobory, napełniły świat swym rozgłosem... Nikt w kraju nie jest pewny swego mienia, lud jęczy pod brzemieniem podatków a pomimo to skarb państwa jest pusty i cudzoziemcy naigrawają się z naszej słabości... Słyszałem głosy, doradzające wprowadzenia surowych i mądrych praw i przestrzeganie ich, jako środka przeciw ogólnej nędzy i powszechnemu zepsuciu... Ale kto będzie stróżem ich?... Wszak małe dziecko wie, że ci łapownicy, ciemiężcy, ci poborcy wielekroć wypłaconych już danin, ci fałszerze miar podatkowych, ci rabusie wielcy i mali oraz ich dworzanie, rozmaici muń-gek’owie, są to po większej części albo ludzie też niezmiernie zadłużeni albo wprost biedni... Mają rodziny, mają krewniaków bez miejsc, których muszą żywić i utrzymywać, o których muszą się troszczyć... Za swój egzamin, za swą posadę zapłacili pieniądze, które zazwyczaj pożyczyli i które muszą oddać... Muszą gromadzić dostatek, gdyż muszą myśleć o swojej starości, o losie swych dzieci... Policzcie, czy dużo jest bogatych ludzi w Seulu, ba, na całym półwyspie?... Palców rąk aż nadto wystarczy, aby ich zrachować!... Nie, rodacy, ani surowe prawa, ani przestrzeganie starych obyczajów, ani ofiary Duchom Gór i Miejsc nie pomogą, nie odwrócą
Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/152
Ta strona została przepisana.