Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/159

Ta strona została przepisana.

— Uczynisz, jak zechcesz, panie... Ale co pocznę ja i dokąd się podzieję?
— Nie martw się, stary... Możesz u mnie pozostać, tylko... Kim-non-czi mówił, że w takim razie powinienem... płacić ci pieniądze!...
Chakki rozśmiał się.
— Jakże będziesz mi płacił pieniądze, kiedy ja je tobie przynoszę?...
Obaj chwilkę rozważali powstałe trudności. Niewolnik przysiadł obok swego młodego pana na macie.
— To prawda, ale widzisz, Chakki... to musi być zrobione... bo jakże, posiadając niewolnika, będę mógł mówić innym o obrzydliwości niewoli!... Widzisz, Chakki... wyznaję, na chwilkę nawet nie przypuszczałem, że mię porzucisz... Pomyśl, cobym robił bez ciebie, sam jeden tutaj, gdzie nie mam żywej duszy przychylnej... Spytam się Kim-non-czi’ego, jak to mam uczynić, ale myślę, że mógłbyś zostać... jak towarzysz, jak przyjaciel!... — szepnął wstydliwie.
— O, mały synu mego pana!.. Chłopczyku, wypiastowany na moich rękach!... — wyrzekł stary, ocierając nieznacznie palcami łzy z pomarszczonych policzków. — Jakże ja, człowiek najniższego rzędu, ze stanu, powyżej którego stoją nawet rzeźnicy, koszykarze i aktorzy... jakże ośmielę się uważać za towarzysza i przyjaciela potomka starożytnego rodu... Choćbyś mi najsu-