Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/16

Ta strona została przepisana.

chciał, aby i teraz zabijano młode dziewczęta? Pozostaw ich lepiej nam... Niech żyją dla radości i kochania...
Gawędzili, siedząc z fajeczkami na brzegu gościńca, koń puszczony na długiej tręzli, skubał sobie trawę.
— Ty, ńęg-kam (młody panie), słyszałem, że sprzyjasz nowym poglądom... Sam byłem niegdyś taki, marzyłem o zniesieniu niewolnictwa. Uciekłem z burzycielami w góry... Twój dziad uśmierzał w naszej okolicy powstanie, schwytał mię wraz z innymi, ale ulitował się nad młodością i głupotą moją, kazał mi tylko obciąć ucho i darował mi życie... Odtąd poczułem głęboką mądrość Pana Niebios, który stworzył jan-baniów (szlachtę) i niewolników, panów i sługi... Nakreślił po wsze wieki w księdze przeznaczeń, aby służyli sobie... Zestarzałem się w rodzinie twojej... Ojciec twój był mi jako syn a ty jesteś jako wnuk... Swoich nie miałem...
Starzec umilkł i w zamyśleniu patrzał szklistym wzrokiem na wijącą się daleko wstęgę drogi, po której szli. Kim-ki siedział bokiem na koniu i kiwał się do taktu z jego krokami.
— Jak myślisz, mój stary — zapytał po chwili — czy na przyszły rok o tej porze już będę miał urząd?... Chciałbym z Sim-czen spotkać się na wiosnę, kiedy kwitną kwiaty i ptaki śpiewają młodym głosem!...