Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/162

Ta strona została przepisana.

Pragnę jeszcze nosić głowę na miejscu! — odpowiedział stary.
— Proszę cię, nie mów tak... I to, co mówisz o Ol-soni, jest niesłuszne... Nie byłem ani chwilki jej kochankiem!... — dodał ze smutkiem. — I on i ona są szlachetni i czyści ludzie, hartowni jak kawałek starego nefrytu... Nigdy źle o nich nie mów, bo sobie tem tylko krzywdę wyrządzasz!... Weź swój papier, albo chcesz, to ja go podrę!...
Chakki patrzał posępnie, jak młody jego pan darł pożółkły papier i mruczał:
— Zabraliby ją prędzej do pałacu... Skończyłaby się cała ta heca!...
— Kogo mają zabrać do pałacu?
— Kogóż, jak nie tę uwodzicielkę?... Słyszałem na targu!... Znowu ją wzywano do księcia na tańce...
Kim-ki pobladł.
— Kto ci to mówił?
— Kto mówił? Wszyscy mówią... Od czasu, jak Kim-non-czi spalił dokumenty i zapisy swych dzierżawców, Cu-iremi, rzecz prosta, szuka nabywcy na swój towar... Ach, gdybyś miał wszystkie należne ci pieniądze, kupiłbyś ją sobie, choć na kilka miesięcy i uspokoiłbyś się...
Kim-ki nie odpowiedział mu, siedział zamyślony ze zmarszczonemi brwiami i dopiero, gdy niewolnik zabrawszy pudło, zniknął za drzwiami,