Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/163

Ta strona została przepisana.

padł ze stłumionym jękiem na bambusowe wezgłowie.
Rozpacz jego nie trwała wszakże długo, wobec tego, że na werandzie rozległy się kroki i ostrożnie wsunął się do pokoju Kim-bo-remi.
— Naje-uasso!... Jakże powodzi ci się w nowej cudzoziemskiej szkole?... — zaczął cichym głosem.
Po długiej rozmowie o najrozmaitszych rzeczach, wtrącił wreszcie od niechcenia.
— Byłoby ze wszech miar lepiej, gdyby osoby należące do dworu Kim-ok-kiuma rzadziej odwiedzały słynne tancerki!...
Kim-ki z tonu zrozumiał, że przyjaciel poto tylko przyszedł, aby o tem go powiadomić..
— Czy pan nasz kazał ci to powiedzieć?
— Nie, lecz wnioskuję z wielu rzeczy, że na tancerkę zwrócona jest uwaga... Kim-non-czi zbyt stanowczo się wypowiada... Czerń stołeczna jawnie zbiega się, aby go słuchać...
— A ty słyszałeś go?
— Nie, choć wiele obecnie gadają o jego nieziszczalnych projektach poprawy państwa...
— Nie mów mi nic z tego, co powtarzają jego nieprzyjaciele... Gdybyś go słyszał, zrozumiałbyś, dlaczego nie opuszczają go ci, co go poznali... Przez jego usta mówi sama prawda, miłość, cnota i szczerość, jego nieodstępne towa-