w progu i potrząsł grzecznie na powitanie pięściami.
— Dobrze, że cię widzę, Kim-ki, gdyż spotkałem niedawno znajomego kupca, który wrócił w tych dniach z twego rodzinnego miasta... Widział się z twym stryjem... Czcigodny Kim-juń-sik jest zdrów i przesyła ci swe błogosławieństwo... Dom na wzgórku za miastem, który nabył od ciebie, kazał odnowić i osadza w nim swego starszego syna... Ożenił go z córką bogacza Pak--jon-cho... Pewnie wiesz o tem?! A może nie wiesz, może, odebrawszy od stryja pieniądze, już o niego nie dbasz?!... — dodał przebiegle.
— Co mówisz?
— A tak!... Stryj opowiadał temu kupcowi, że wysłał ci niedawno należne 10.000 lang... Roztropnie, że udajesz ubogiego, ale w mieście Seulu... nie kują psów...
Młodzieniec otworzył usta, aby z oburzeniem zaprzeczyć, lecz pochwycił ostrzegające spojrzenie Ol-soni i umilkł stropiony.
— Cha! cha!... Teraz dopiero poznasz przyjemności stolicy!... A może już masz na oku jaką tancerkę?... — cedził Cu-iremi.
— Muszę już iść... czas do szkoły!... — porwał się młodzieniec. Cu-iremi ani myślał opuszczać pokoju; Ol-soni patrzyła wciąż na Kim-ki’ego znacząco, ale nie rzekła doń słowa.
Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/165
Ta strona została przepisana.