Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/169

Ta strona została przepisana.

tną, to niepodobna wydawać sprawiedliwych wyroków. A skoro wyroki nie są, wydawane należycie, to lud traci zupełnie wskazówki, co robić i nie wie, jak ruszyć ręką lub nogą... Czy nie prawda, Kim-non-czi?... — spytał przyjaźnie poeta w jedwabiach.
Kim-non czi uśmiechnął się i miał odpowiedzieć, gdy z za drzwi wychyliła się obrzydliwa głowa Cu-iremi’ego. Szepnęł kilka słów do Ol-soni i znikł. Kim-non-czi nie ruszył się, uśmiech nie znikł z jego ust, ale wszystkich obleciał nagły niepokój, którego nie rozwiały nawet żarty Kim-non-czi’ego.
— Zapewne, byłoby dobrze, gdybyśmy zawsze obok siebie mieli tancerki i arfy, ale cóż robić: nie drzewo wybiera ptaka, który na nim siada, lecz ptak wybiera drzewo!...
Chwilę potem Kim-non-czi wstał i pożegnał obecnych.
— Na-kao!...