Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/170

Ta strona została przepisana.




XIV. POŻAR SERC.

Kim-ki nie wierzył ani trochę w pogłoskę o wysłanych przez stryja pieniądzach. Chakki inaczej się na tę rzecz zapatrywał:
— A może ruszyło go sumienie!... Zawsze to przecież krew Kimów, dobra krew, stara krew!...
Młodzieniec machnął przed nosem przecząco dłonią i, zabrawszy podręczniki, wyruszył do szkoły.
Było zimno i chmurno. Drobne i rzadkie płateczki śniegu leciały z nizkich obłoków, kołtuniastych i obwisłych, jak podbrzusze smoka zimy zahaczonego o szczyty gór. Przechodnie, wracający z targu z koszykami pełnymi żywności, biegli szybko, zasunąwszy ręce w szerokie rękawy. Wyżsi urzędnicy kroczyli poważnie na ulicę Ministerską w futrzanych kaftanach i w czapkach zimowych. Rozsądny Kim-ki żałował pieniędzy na zimową odzież, ale mógł sobie pozwolić na