Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/171

Ta strona została przepisana.

zauszniki. Wstąpił więc po drodze do chińskiego sklepiku i kupił parę ładnych »futerałów na uszy«, wyłożonych futrem wiewiórczem, obszytych atłasem z wyhaftowaną pośrodku żółtą chryzantemą. Włożył je natychmiast i pobiegł dalej, niezmiernie zadowolony z siebie i z nabytku, gdy na rogu ulicy Dzon-no, w pobliżu wielkiego dzwonu, wpadł niespodzianie na Cu-iremi’ego, rozmawiającego poufale z Kim-ho-durim. Chciał się cofnąć i ominąć ich, gdyż Kim-non-czi radził mu unikać bezczelnego muń-geka, gdy ten już go spostrzegł.
— Eee!... kandydacie na zamorskiego dyabła, chodź-no tutaj!... Właśnie mówimy o tobie!... Gdy przyjdą pieniążki, spodziewam się, że niezapomnisz o swym pierwszym nauczycielu stołecznych rozkoszy... Co będziesz robił z taką górą srebra?!...
— Hm!...
— Pewnie marzysz o Ol-soni... Przyznaj się... Czekasz, kiedy Kim-non-czi wyzbędzie się ostatniego phuna... Nie długo, nie długo... Ale co do »kisań«, to chyba nigdy nie dostaniesz jej, albo na krótko, na jedną chwilkę, ale za dobre pieniądze... — dodał wolniej, jakby łowiąc myśl, która mu nagle strzeliła.
Krew zbiegła do serca Kim-ki, pomny wszakże na prośby dziewczyny, zwrócił się do Cu-iremi z udanym uśmiechem: