Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/178

Ta strona została przepisana.

miętał?!... A spiesz się, abyś wrócił przed wieczorem i zdał mi sprawę... Mówiono mi, że masz niewolnika, Chakki’ego.
— Już nie jest niewolnikiem, uwolniłem go!... — szepnął nieostrożnie Kim-ki.
Kim-ok-kium nadął surowo usta.
— Mniejsza o to!... Możesz go zabrać z sobą!... Idź już!... Spiesz się!... Dnie w zimie krótkie...
Kim-ki cofnął się pospiesznie na kolanach. Już na ganku dopadł go Kim-ho-duri i zaszeptał:
— A co? Sprytnie!... Nie zapomnij zabrać z sobą pieniądze... Sto pięćdziesiąt japońskich dollarów... A Chakki’ego możesz zostawić... Powiedzieliśmy o nim staremu Kim’owi dla niepoznaki... Uciekaj!... A nigdzie nie chodź dla niepoznaki!...
Kim-ki postanowił wbrew radzie wziąć Chakki’ego, ale niewolnik już wyruszył na handlową wędrówkę po mieście. Nie mając nadziei znalezienia go, rzucił się młodzieniec na szukanie Kim-non-czi’ego, służba powiedziała, że pan wcale nie wracał do domu. Pospieszył do Ol-soni, lecz nie dopuszczono go. Stara żona Cu-iremi’ego zwymyślała młodzieńca grubijańsko.
— Wynoś się!... Dziewka śpi!... Latacie jak psy, jak psy leziecie do niej jeden przez drugiego!... Mąż kazał nie puszczać was... Tylko maty wygniatacie!... Żadnego niema z was zysku!...
Słońce wzeszło już z za śniegiem pokrytych