Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/183

Ta strona została przepisana.

poduszki. Był pewien, że w lektyce siedzi Kim-ok-kium lub która z jego żon, może stara Miń, matka Kim non-czi’ego. Zdziwiło go niezmiernie gdy przez drzwi wtłoczyła się do pokoju gromada ludzi, którzy położyli na środku podłogi przykryte białą zasłoną ciało człowieka.
— Zabity!...
— Juści!... Jeszcze ci się da we znaki!... Nie bój się!... Idźcie, chłopcy, do kuchni!... Śnieg wam z obuwia kapie na matę!...
Jednocześnie Kim-ki poznał wśród przybyłych Cu-iremi’ego i zaczynał się domyślać. Serce omdlało w nim z przerażenia, nie odważył się pytać więcej, usiadł pokornie na ziemi obok nicponiów, którzy z zimną krwią zapalili fajeczki.
— Cóż, masz pieniądze? — spytał po długiej przerwie Kim-ho-duri.
— Poco?...
— Jeszcze się nie domyślasz? Patrz!...
Zerwał zasłonę i odrzucił ją precz.
Na podłodze leżała Ol-soni w najpiękniejszych swych kolorowych szatach, dzierzganych srebrem, jedwabiem i złotem.
— Żyje?!... — szepnął Kim-ki drżącemi wargami.
— Spi... Połknęła opium... Kim-ok-kium dopiero jutro przyjedzie... Wezwano go do pałacu... Rozumiesz teraz?!...
Młodzieniec zrozumiał i straszne zimno we-