Zerwał się, burknął »na-kao« i wyskoczył na ulicę.
— Powściekali się wszyscy!... — mruczała stara, zamykając drzwi. — Gadają, gadają, kłócą się... Zostawiają ludzi bez przytułku i żądają od nich wdzięczności!... Co za czasy, co za czasy!... Kiedyż nareszcie znowu człek będzie mógł usnąć bez ściskania w dołku?!...
Kim-ki po drodze wpadł do siebie. Zbudził Chakki’ego i kazał mu biedź do dzielnicy japońskiej, do herbaciarni »Trzech brzegów morskich«, dowiedzieć się, czy tam niema czasem Kim-non-czi’ego i wywołać go za wszelką cenę.
— Oddasz mu list. Jeżeli cię nie puszczą, to poślij go przez posługacza. Jeśli Kim-non-czi’ego tam niema, to dowiedz się, gdzie jest, może wiedzą...
— Zjadłbyś cokolwiek... Dzień pewnie cały nie miałeś nic w ustach...
Kim-ki teraz dopiero poczuł przykry głód.
— Dobrze, przygotuj mi trochę ryżu, zanim list napiszę...
Chakki podał mu stoliczek ze zwykłą kolacyą, chciał się spytać, co znaczy ten niezwykły pospiech i wzburzenie, ale jego młody pan, włożywszy do ust parę garści ryżu i, zabrawszy resztę w papier na drogę, ruszył ku drzwiom, nakazując mu, aby też udał się niezwłocznie według wskazówek.
Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/188
Ta strona została przepisana.