Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/191

Ta strona została przepisana.

— Niepodobieństwo, niepodobieństwo!... Mister Arton nigdy się na to nie zgodzi!...
— Mister Hulbeck, czyż koniecznie musimy się go o to pytać?... Daj młodzieńcowi stróża i stajennego, niech przyniosą do nas dziewczynę... Przecież to okropne!... — rozległ się nagle z uchylonych drzwi głos melodyjny.
Kim-ki podniósł oczy i spotkał łagodne, otwarte spojrzenie »rudego psa«...
— Niemożliwe, mistress Hulbeck... ta dziewczyna jest niewolnicą... Z tego mogą wyniknąć niesłychane komplikacye!... Porwać niewolnicę z domu Kim-ok-kiuma!... Niewolnictwo prawnie istnieje w Korei... To okropne, ale ani ukryć jej w ambasadzie, ani dać ludzi dla jej porwania my nie możemy bez pozwolenia ambasadora... Ona niewolnica... Będziemy musieli ją wydać... Słyszałaś, że tam jest jej właściciel... Pójdę zaraz do ambasadora, opowiem mu... Być może, że przez wzgląd na niezwykłość wypadku...
— Lepiej nie chodź pan!... — wstrzymał go zniechęconym głosem Kim-ki. — Będzie za późno... Poślij ludzi szukać Kim-non-czi’ego... Biegnę... Dobranoc!...
Wyskoczył rozżalony niezrozumiałem zachowaniem się ukochanego nauczyciela. Było już tak późno, że z rozpaczy postanowił nie szukać już Kim-non-czi’ego, nawet do domu nie wracać, lecz spieszyć z powrotem do willi.