dawane przedmioty... Różnokolorowe garczki, czerwono malowane miseczki lakowe, naręcza sznurów i konopi, góry żelastwa i papierów, pudła z barwnem pieczywem i łakociami tworzyły pstry, ogromny wieniec wokoło rynku, na którym kołysało się i rosło gwałtownie mrowie białych, postaci z koszykami w ręku, z pęczkami mosiężnych pieniędzy nanizanych na sznurki, z kupowanemi lub sprzedawanemi rzeczami pod pachą. Nad tłumem wirowały czarne kapelusze zamożniejszych, ogromne, koszykowate pokrycia głowy ludzi dotkniętych żałobą i nieliczne, ale jaskrawe, jak pęki kwiatów wśród pola ryżowego, narzutki »czang-ot«, pokrywające głowy i ramiona przechodzących kobiet.
— Placuszki... Pestki... Papierosy... Zapałki... Tytoń... — wołał Chakki, posuwając się wolnem miejscem pod ścianami, wzdłuż sklepów, w których czarnem wnętrzu kręciły się białe figury handlarzy i kupujących.
— Eee!... Kim!... A co się u was stało?... — okrzyknięto go kilkakroć ze znajomych sklepów.
— Co może wiedzieć biedny przekupień?!... Może tytoniu, papierosów, zapałek?...
— Macie się podobno dzisiaj bić z Miń’ami?!
— Nie słyszałem! A zaco?...
— Za to samo... za krzywdę starej żony Kim-ok-kium’a...
Chakki zamyślił się, gdyż żadną miarą nie
Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/195
Ta strona została przepisana.