Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/196

Ta strona została przepisana.

mógł powiązać tej sprawy z nocnym pojawieniem się i zniknięciem swego pana, z wyprawą do japończyków, z utratą całego zapasu srebra. Przezornie zamilkł i spojrzał uważnie na tłum, który istotnie inny dzisiaj miał wygląd, niż zawsze. Dzielił się na gromadki, wśród których gadali jacyś ludzie, wywijając rękami. Wśród mówców stary zauważył dużo z rodu Kim’ów oraz Cu. Stary wmieszał się w tłuszczę, aby posłuchać, co mówią, gdy nagle z pagody, gdzie wisiał dzwon, rozległ się głuchy, przeciągły dźwięk. Wszystkie twarze zwróciły się w tę stronę. Tam, na pochyłości wzgórza, gromadziła się kupa ludzi wzburzonych i hałaśliwych. Gdy dzwon zadźwięczał raz wtóry, wszystko ucichło. Ponad głowy zebranych wysunęła się krępa postać człowieka w żółtym, nieczernionym kapeluszu wędrownego przekupnia. Obrzękła, czerwona twarz jego zachmurzyła się; wyciągnął rękę:
— Słuchajcie, rodacy, słuchajcie ludzie niższego i średniego stanu, słuchajcie biedacy i pracownicy!... Czas, abyście spojrzeli, dokąd wiodą was cudzoziemcy, chrześcijanie i podkupieni przez nich wichrzyciele... Nietylko targają się oni na nasze święte obyczaje, ale nawet zagrażają samemu Tronowi... Chcą, abyśmy wyrzekli się warkocza i mycki »man-get«, chcą, aby poważny posiadacz ziemi nie różnił się niczem od rzeźnika, aktora i szewca, chcą, aby nawet ten biedak, co