Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/200

Ta strona została przepisana.

nie za poniesione koszta, kłopoty, zmartwienia... Pokaż się, Cu-iremi, pokaż, jak cierpi serce twoje!...
Ukazał się Cu-iremi z twarzą wykrzywioną cierpieniem. Tłum zamruczał.
— Zabrano mi... dziecko! Dziecko! Ol-soni!... — jęknął rajfur i otarł oczy końcem rękawa.
— Ol-soni!... Ol-soni!... Śmierć cudzoziemcom!... Do pałacu!... Do pałacu!...
Ruszyły chorągwie, poprzedzane przez dziką muzykę a za nimi pochód. Zapełnili ulicę Dzon-no, przeszli most z kamienną balustradą i wciąż zwiększając się przez nowych uczestników, dosięgli placu pałacowego. Ale tutaj wstrzymała ich przeszkoda z szeregu żołnierzy z nadstawionymi bagnetami.
Tłum groźnie zamruczał. Wybrano deputacyę i posłano do oficera, ten z kolei zwrócił się do pałacu. Po długich oczekiwaniach, wojsko cokolwiek cofnęło się i lud z okrzykami tryumfu, zbliżył się do pałacowych stopni. Dalej go nie puszczono. Piszczałki, skrzypki i bębny wciąż wygrywały przejmującą, podniecającą pieśń, gwar głosów, tupot nóg, urywki pieśni zrywały się, milkły i wirowały nad tłumem, jak stada rozwrzeszczonych sępów. Wietrzyk z lekka chwiał chorągwiami. Nagle tłum przycichł. Wierzeje środkowej bramy otwarły się, wojsko brzęknęło i błysnęło bronią, pochyliły się sztandary i głowy