Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/201

Ta strona została przepisana.

ludzkie: w głębi ogrodu, wysoko, na złocistym tronie, niesionym przez czeredę dworzan i dostojników, odzianych w barwne jedwabie, ukazał się na krótkie oka mgnienie władca Korei, w złocistej, jak słońce, szacie.
Gdy wrota znów się zawarły, wojsko ruszyło na tłum, wypierając go z placu. Gromady ludzi ze śpiewem i wrzaskiem rozchodziły się po mieście, roznosząc szeroko wzburzenie.
Ponieważ dnia tego sprzedaż szła źle, więc Chakki wcześniej powrócił. Zdziwił się i zląkł niezmiernie, zastawszy pana w domu.
— Co robisz? Schowaj się niezwłocznie!... Kim-ho-duri już się kilka razy o ciebie pytał!...
— Mniejsza o to... Zabierz, stary, pieniądze, jakie pozostały i chodź ze mną... Ale rzeczy nie zabieraj!...
Chakki pragnął się rozpytać, co i jak, lecz, zamiast odpowiedzi Kim-ki pokazał mu buchającą
w oddali łunę.
— Spiesz się!...
— To w dzielnicy japońskiej!...
— Dziś jeszcze musimy wyjść za miasto... Kim-non-czi’ego wezwano na prowincyę. Tam niespodzianie wybuchło powstanie... Polecił mi wywieźć Ol-soni do jego majątku nad Hań-hań...
— Nie wiem, czy uda się wymknąć dziś za mury... Bramę pewnie zamknięto z powodu rozruchów...