Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/204

Ta strona została przepisana.

— Ludzie Kim-ok-kium’a...
— A tam kto?
— Nałożnica naszego pana!... — śmiało odpowiedział Kimki.
— Dobrze. Wszystkie kobiety kazano dziś odprowadzać z bram do pałacu dla sprawdzenia. Jeżeli okaże się, że mówicie prawdę, to was puszczę...
Kiwnął na żołnierzy. Daremnie Kim-ki próbował się opierać, wymieniał tytuły Kim-ok-kium’a, prosił i groził. Żołnierze kolbami zmusili tragarzy do podniesienia lektyki i zaniesienia jej z powrotem w głąb miasta.
Wewnątrz lektyki słychać było stłumiony płacz Ol-soni. Z tyłu, za nią, biegł odurzony Kim-ki.
— Potężny Kim-ok-kium... Potężny Kim okkium... Co powiem panu memu?!... — powtarzał bezładnie.
Chakki na krok go nie odstępował.