cienki mur. Codzień wierny Chakki przynosił mu garść nowin, zebranych na ulicy.
— Na południu wybuchło powstanie. Wieśniacy połączyli się z ton-hak’ami. Żądają powrotu starych obyczajów, czci Władcy Nieba, żądają ziemi i wypędzenia cudzoziemców... Pobili wojsko... Zajęli kilka miast... Idą na północ, aby uwolnić króla od złych ministrów!...
— Któż im przewodzi?... — pytał ze drżeniem młodzieniec.
— Przewodzą im naczelnicy ton-hak’ów...
— A Kim-non-czi?...
— Nic o nim nie słychać!...
— Nie rozumiem, co się dzieje, ale myślę, że nie idzie, jak należy... Nic dobrego nie czekam od tych ciemnych, zabobonnych sekciarzy...
— Zapewne: ton-hak’owie zawsze byli wstrętnymi czarownikami....
— Kim-non-czi, wodzu nasz, czegoś nas opuścił?!... — wzdychał młodzieniec.
— Człowiek nieposłuszny względem ojca jest niepewny!... Radzę ci, panie, zdaj się na łaskę i niełaskę Kim-ok-kium’a, on przebaczy ci i wyrobi ułaskawienie...
— I to ty, Chakki, mi radzisz?... Ty, towarzysz najwierniejszy pod słońcem?!...
Stary patrzał żałośnie na swego młodego, znękanego pana i, mrucząc, rzucał klątwy na głowę »uwodziciela dusz«.
Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/206
Ta strona została przepisana.