Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/207

Ta strona została przepisana.

— Powiadają, że Kim-ok-kium chwieje się przy dworze... Król nie przyjął go... Do stolicy na pomoc wojsku wezwano przekupniów wędrownych (pu-sań)!... Widziałem ich bandy na ulicach z grubymi kijami... Dzisiaj spalili dom Kim-non-czi’ego... Napadli na dzielnicę japońską...
— Łotry!...
— Napadli na dzielnicę japońską, ale ich tam nie puszczono... Słyszałeś strzały, to strzelali japończycy... Są zabici, lud bardzo wzburzony... Co jutro będzie, niewiadomo... Na rogach rozklejone odezwy ton-hak’ów... Kto to uczynił, niewiadomo... Moc ludzi uwięziono... Torturują ich publicznie na placu sądowym...
— Tortury zostały zniesione ukazem królewskim!...
Chakki wzruszył ramionami.
— Znowu torturują ludzi, chociaż to zabronione prawem!... — skarżył się młodzieniec przy obiedzie państwu Hulbeck.
— O, tak!... Okrutne są wasze obyczaje!... — westchnął amerykanin.
Wieczorem dnia tego, gdy Kim-ki, pochylony nad cudzoziemską księgą, czytał opisanie innych sprawiedliwszych urządzeń i płonął pragnieniem wprowadzenia ich we własnym kraju za jakąbądź cenę, drzwi skrzypnęły i na progu ukazał się wysoki, nieznany mu japończyk.
— Nie poznajesz mię? — rozśmiał się, gdy