Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/208

Ta strona została przepisana.

młodzieniec spojrzał nań wyczekująco i podsunął uprzejmie poduszkę do siedzenia.
— Kim-non-czi!... — krzyknął radośnie Kim-ki.
— Cicho!... Nikt nie wie, że jestem w Seulu...
— Ol-soni w pałacu...
— Wiem...
— Nie mogłem obronić jej... Pozostało mi zabić siebie, ale ganiłeś ten starożytny obyczaj, więc żyję.
— Przydasz się... Dziś jeszcze udasz się ze mną do Czin-go-gaj. Przyniosłem ci ubranie... japońskie... Nie zupełnie ono bezpieczne, lecz zawsze utrudni szpiegom poznanie...
— A Chakki?... Co uczynimy z Chakkim?:...
— Chakki niech zostanie... tutaj!... — odrzekł po namyśle Kim-non-czi.
— Szukając, wyda nas... Czy nie zaczekamy nań?... Niedługo wróci!...
— Nie mamy czasu... Napisz mu, aby się wstrzymał od poszukiwań... To potrwa nie więcej, jak kilka dni...
— Co zamierzasz?
— Dowiesz się... Powstanie zmarnowało się, wybuchło przedwcześnie... Zresztą nigdyby nie udało się... Nieprzebrane morze ciemnoty i nędzy... Trzeba złamać najbliższe, mechaniczne przeszkody i rzucić tam przedewszystkiem chleba i światła.
— To samo mówi mister Hulbeck... Cała nadzieja, powiada, w dobroci króla...