datku cieszy się poparciem cudzoziemskich przedstawicieli... — dowodził przyciszonym głosem Wielki Eunuch, Ni-men-san.
— Właśnie!... Poco nam ci cudzoziemcy?!... Dzięki ich obecności, lud burzy się... Wygnać ich wszystkich!... Skonfiskować majątki ich stronników i będą... pieniądze!...
— Aby wciąż mieć owoce, nie należy ścinać drzewa!... Stałe dochody muszą tkwić korzeniami w stałej pracy... Zapewne, konfiskata na razie zabezpieczy najpilniejsze potrzeby państwa, lecz nie należy usuwać Kim-ok-kium’a, zanim nie zaciągnie obiecanej pożyczki u rosyjskiego posła...
— Więc mu obiecali?
— Mówi, że mu obiecali... W tej właśnie kwestyi dobija się posłuchania u Najjaśniejszego Pana...
— Uczyń, abym słyszała, co powie!
— Zostanie wpuszczony do sali »Małych Przyjęć«...
— No... a ta?...
— Nic poradzić nie mogę... Najjaśniejszy Pan widział ją... Jest to kaprys przelotny, ale... powiedział mi, że najmniejszą jej krzywdę... głową przypłacę...
Dostojna pani wysunęła głowę z poza parawaniku, za którym kryła się zgodnie z dworskim obyczajem i przenikliwie spojrzała na rzezańca. Ni-men-san zrobił płaczącą minę i jeszcze słodszym zaszeptał głosikiem:
Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/210
Ta strona została przepisana.